niedziela, 10 kwietnia 2016

Wspomnienia z drogi, czyli co białego turystę urzekło i zapadło mu w pamięć

Od naszego powrotu z Tajlandii w szarą rzeczywistość i polskie realia pogodowe minął właśnie miesiąc. Oczekiwanie na więcej słońca i wyższą temperaturę w kraju umila przeglądanie zdjęć z naszej eskapady oraz  wspomnienia. Niektóre z tych wspomnień nie trafiły jeszcze na bloga i najwyższy czas poczynić pewne uzupełnienie...

Przyznam szczerze, że ta kolejna relacją "z drogi" miała się pojawić wiele wiele wcześniej, jednak te wakacje tak mnie rozleniwiły,  że wpadłam w tajlandzkie standardy, gdzie 30 dni opóźnienia to żadne opóźnienie. (Podejście Tajów do pojęcia czasu i punktualności udało nam się poznać przy okazji oczekiwania na zamówioną dzień wcześniej taksówkę, która miała nas zawieźć do portu. Nam spieszyło się bardzo, żeby zdążyć na prom do PhiPhi i Phuket a naszemu gospodarzowi i kierowcy niekoniecznie... W efekcie wyruszyliśmy zestresowani z 30-minutowym opóźnieniem próbując się dogadać z kierowcą Tajem, który ni w ząb po angielsku - kierowca Taj klasycznie uśmiechnięty i zadowolony z życia z własnym tempem jazdy - totalnie zero stresu :)) 

I tak po raz kolejny wyjeżdżając na tajlandzkie drogi....

Przy praktycznie każdym wjeździe do miasta lub wioski witały nas bramy z wizerunkiem króla  (solo lub w towarzystwie królowej). Bramy w zależności od zamożności danego terenu były mniej lub bardziej okazałe. Wzdłuż drogi bardzo często też można było natknąć się na "królewskie" ołtarzyki. Naprawdę w tym kraju król jest wszędzie. Portretowi bardzo często towarzyszy hasło "long live the king" czyli "niech żyje król" oraz data rocznicy urodzin króla (5 grudnia), która jest największym świętem narodowym Tajlandii (Tajowie mają z tego tytułu 3 dni wolnego i podobno strzyżenie w salonach fryzjerskich jest za darmo, bo w te dni każdy powinien dobrze wyglądać). Dodatkowo w Tajlandii Dzień Ojca obchodzony jest w rocznicę urodzin króla a Dzień Matki w rocznicę urodzin królowej.


Tak jak na międzymiastowych drogach rzucały się w oczy kolorowe ciężarówki, tak w samym Bangkoku wzrok przyciągały równie kolorowe taksówki. Każda z korporacji ma swoją szatę kolorystyczną. Maćka najbardziej zaintrygował kolor "żarówiastolandrynkowy" różowy. Na zdjęciu poniżej kolor niestety nieco wyblakł i nie odzwierciedla w pełni oryginału. Dlatego osobom nie posiadającym wystarczającej wyobraźni zalecamy wycieczkę do Bangkoku w celu "naocznego" przekonania się jaki to kolor.


Na Tajlandzkich drogach, oprócz kolorowych ciężarówek i taksówek, można spotkać równie kolorowe autokary turystyczne. Tutaj powierzchnia do zamalowania wyraźnie sprzyja rozwojowi talentu i wyobraźni artystów lakierników, bo na każdym takim autokarze jest pełno kwiatków, motylków, ptaszków, lokalnych bohaterów itp. Po tym co widziałam jestem w stanie w ciemno się założyć, że w całej Tajlandii nie znajdzie się dwóch identycznie wymalowanych autokarów.  Taki kolorowy zawrót głowy uzupełniają  jeszcze fantazyjne firaneczki w oknach autokarów - z ostrożności nie zajrzeliśmy do środka takiego pojazdu, aby nie przyprawić się o oczopląs lub kolorowy zawrót głowy. To co, widzieliśmy z drogi w zupełności nam wystarczy.


Nie wszystkie aspekty były  jednak tak bajkowe i kolorowe. Tak dla równowagi i dla oddania pełnego klimatu drogi warto wspomnieć o technice instalacji elektrycznej. Tu wszędzie jest mnóstwo kabli. Wszystkie bardzo nie-przemyślnie poprowadzone zasłaniające widok z okna, "ozdabiające" obiekty turystyczne i szpecące piękne widoki (z powodu takich kabli zrezygnowaliśmy m.in. ze zrobienia zdjęć w jednym z miejsc widokowych na panoramę dżungli, gdzie naprawdę nie dało się zrobić zdjęcia bez drutów). 
Byłam pod wrażeniem patentu na zwinięte kółka z zapasem kabli na słupach a raczej ich prawa bytu. Dla nas pomysł zupełnie nie do zastosowania w polskich realiach, gdzie zastawia się pułapki nazłomiarzyy a znikające kable "w użytku" są problemem nie do rozwiązania. Aż dziw, że w Tajlandi na tych zapasach kabli nikt nie próbuje zarobić. Może te tajlandzkie kable nie są miedziane? (Tego akurat nie sprawdziliśmy.)


Zdaje się, że Tajowie mają własną definicję ładu przestrzennego, którego integralnym elementem jest obecność dużej ilości poplątanych kabli. One są naprawdę wszędzie (prawie tak jak król). Poniżej rzut oka na najbardziej turystyczną ulicę Bangkoku, gdzie jest kolorowo i wszystko poprzystrajane, aby tworzyć klimat, cieszyć oko i przyciągnąć turystę - wszystko ładnie pięknie, gdyby nie te kable:

  

Integralną częścią drogi są również przydrożne stragany i jadłodajnie. Wierni czytelnicy z pewnością pamiętają, że czasem jadaliśmy w takich "knajpach" przy drodze. Klimat z pewnością znajomy, u nas przecież też trochę takich przydrożnych barów jest (no, może nie tak bezpośrednio przy drodze i może nie aż w takich ilościach).


Przydrożne sprzedawanie sezonowych zbiorów też jest tutaj praktykowane. Różnica jedynie taka, że w Tajlandii przy drodze sprzedaje się ananasy i banany a u nas kurki i borówki.


Tajowie jednak na utarg są zdecydowanie lepiej przygotowani. Potrafią spakować cały stragan i nie zapomnieć o istotnym wyposażeniu swojego kramu, jakim jest krzesło. Krzesło, jak zauważyliśmy, ma swoje określone miejsce za pojazdem. Montowane w różnych konfiguracjach (góra, dół, bok), ale zawsze jedzie "za" towarem. Czasem ten sam patent wykorzystywany jest również przy przewozie drobnego dobytku (jak np. poniższe wiatraki):


I tu ponownie powrócę do kwestii pakowności, w której Tajowie są mistrzami. Standard załadowania pick-up'a widać m.in. na zdjęciu powyżej i jednym ze zdjęć poniżej, jednak mistrza w dyscyplinie "załadowania osobówki" ujawnię nieco później.  Na uwagę zasługuje też technika ładowania ciężarówek. Nie wiem jakie przepisy obowiązują w Tajlandii, jednak z naszych obserwacji wynika, że w tym kraju klapa nie służy do zamknięcia i zabezpieczenia towaru tylko daje możliwość przewiezienia jeszcze więcej. Z kolei symetria też nie ma tu wielkiego znaczenia. Wygląda na to, że Tajowie pakują według zasady: skoro samochód nie przewrócił się przy załadowaniu, to się już nie przewróci.


A oto zdjęcie obiecanego rekordzisty w pakowaniu osobówki:


Na widok tak załadowanego samochodu odebrało mi mowę i nie śmiem go nawet skomentować.

Pierwsze miejsce w kategorii "ładowność pojazdu komunalnego" przypadło śmieciarce, gdzie wykorzystano miejsce nie tylko "w" i "na" śmieciarze, ale również przestrzeń pomiędzy kabiną kierowcy a kontenerem:


A co z Tajami którzy nie mają ciężarówki czy pick-up'a? Też świetnie sobie radzą wykorzystując do przewozu tuk-tuki i skutery. Jak widać na załączonych przykładach pojemność skutera i tuk-tuka jest również praktycznie nieograniczona.
Oczywiście wszystko z zachowaniem bezpieczeństwa na drodze. Na zdjęciu w lewym dolnym rogu, można zaobserwować zasygnalizowany z wielką gracją skręt w lewo (i tu potwierdzam, że państwo ze skuterka przy sygnalizowaniu skrętu nic z przewożonego dobytku nie zgubili, za co należy im się "szacun").


Wracając jeszcze do pick-upów: mam pewne podejrzenie, że przewożenie i podróżowanie wraz z dobytkiem na tzw. pace to nie tylko technika, ale wręcz styl życia Tajów. Na takiej pace można się na przykład "polansować" w koszulce pod kolor nowego skuterka lub przespać się w drodze w pozycji dość niecodziennej z ciałem przymocowanym linkami do paki przy okazji wietrząc stopy (tu mowa o Taju ze zdjęcia w prawym górnym rogu).
Na pace Tajowie podróżują całymi rodzinami. Udało nam się spotkać i udokumentować jednego takiego pick-up'a przystosowanego dla rodziny na jednej z przydrożnych stacji paliw. Przyjrzyjcie się sami - czyż to nie przytulne gniazdko?:


Jak już jesteśmy przy przydrożnych stacjach benzynowych, to nie sposób nie wrócić pamięcią do standardów przydrożnych toalet. A wygląda on tak: dziura na podeście z miejscami na stopy, czyli aby załatwić swoją potrzebę, trzeba przybrać styl "na Małysza" i  dobrze celować :) Spłuczka jest ręczna i z pewnością ekologiczna (z tego miejsca po lewej czerpie się pojemniczkiem wodę i spłukuje ile trzeba). Oczywiście w takiej toalecie publicznej kładzie się nacisk na higienę i czystość. Dlatego toalety regularnie polewane są wodą ze szlaucha, która następnie spływa do rynienki zamontowanej przed "sedesem".
W miejscach, gdzie kręci się więcej europejskich turystów zdarzają się toalety w naszym klasycznym stylu. Ze względu jednak na "lokalsów" opatrzone specjalną instrukcją jak na zdjęciu w małym okienku poniżej, której chyba nie trzeba tłumaczyć:


Przemieszczając kilometry udało nam się też poznać standardy w jakich podróżują lokalne przysmaki (no może nie dla wszystkich to były przysmaki;)). Początkowo przekonani byliśmy, że troi nam się w oczach, ale po zweryfikowaniu faktów ustaliliśmy, że z nami jest wszystko w porządku a to jedynie "grupowy" transport krewetkowy. Jak widać krewetki są praktycznie jak rodzina, podróżują na pace i nie są przewożone piętrowo:


W trakcie podróżowania zaobserwowaliśmy też kilka kontroli drogowych. Do żadnej nas na szczęście nie zatrzymano. Po tych wszystkich naszych obserwacjach i doświadczeniach "z drogi" ciężko nam było ustalić jaki jest klucz kontroli. Moim skromnym zdaniem policjant na zdjęciu poniżej poucza kierowcę pick-up'a za przejazd "na pusto". Bo kto to widział w Tajlandii, żeby marnować tyle wolnej przestrzeni....  


A jak było z tymi kontrolami naprawdę pozostawiamy do rozszyfrowania kolejnym podróżnikom. Może kiedyś ktoś nam powie, za co można dostać pouczenie lub mandat w Tajlandii, bo dla nas ten kraj okazał się bardzo przyjazny.