sobota, 12 marca 2016

Aktywny powrót

Powoli kończymy naszą podróż, ale tym razem nawet powrót obfituje w atrakcje turystyczne (jak to powiedziała Maja, kibicując mi przy tworzeniu tego wpisu, "dajmy szansę tym którzy jeszcze nas nie znienawidzili za nasz urlop :) "

Mając 11 godzin w Dubaju miedzy samolotem Z Bangkoku a samolotem DO Warszawy, chodziło mi po głowie aby wyrwać się "do miasta". Po analizie internetu, biorąc pod uwagę że wiza dla Polaków jest od roku darmowa, zdecydowaliśmy sie na ten krok.

Dubaj położony na pustyni to miasto zbudowane zupełnie od zera, bardzo nowoczesne, gdzie główna atrakcja są galerie handlowe i wielkie budynki.

Mając ograniczoną ilośc czasu zdecydowaliśmy sie na dwie atrakcje:

"BURJ KHALIFA"
To był zdecydowanie priorytet - zobaczyć i wjechać na najwyższy budynek na świecie! (828m)

Żadne zdjęcie z telefonu nie odda ogromu tej budowli, która jak dla mnie wyglada trochę jak wieża Babel...

Model:



















Widok na gorze:


Widok z dołu:


W ramach biletu wjechaliśmy na 125 piętro (około 450 metrów!!!) i mogliśmy podziwiać Dubaj nocą:





"DUBAI MALL"
Tuż obok najwyższego budynku był jeden z bardziej znanych "malli" (galerii handlowych). I to przez duże G. Nic co do tej pory widzieliśmy w Polsce nawet w najmniejszym stopniu nie da sie porównać z ogromem, przepychem i różnorodnością tego przybytku:

- olbrzymie akwarium:




- wodospad w galerii handlowej:

- lodowisko (można powiedzieć, ze na pustyni):

A dodatkowo mieliśmy możliwość obejrzeć przepiękny pokaz fontann - ale z tego pokażemy w domu filmik...

Na lotnisko wyrażaliśmy jak zombi, bo biologicznie była to 3-4 nad ranem dla nas. Ale warto było!

Mamo, ja juz chce do domu


piątek, 11 marca 2016

Zamykajac petle

Do maksimum wykorzystalismy nasze Bankructwo i ostatni dzien nad woda zaczelismy podziwiajac wschod slonca.
Po porannej pobudce czesc poszla dalej spac, czesc plynnie przeszla w faze plazowania.
Instynkty ludow pierwotnych wziely gore i razem z Maja uprawialysmy zbieractwo na plazy, uzupelniajac nasze kolekcje muszli. Zanotowalysmy tez spore kraby, zamieszkals muszle, majaca pecha osmiorniczke i meduze - obie wyrzucone na brzeg i dogorywajace w kaluzach wody.

A potem jechalismy, jechalismy i jechalismy do Bangkoku. 
Korki, tlok i miedzynarodowy turystyczny gwar juz nas nie przerazal tak bardzo jak pierwszego dnia, ale  nadal robil wrazenie. Dobrze, ze nie spedzilismy tu za wiele czasu.
Obowiazkowe zakupy pamiatek, obiad w sprawdzonych juz miejscach, a na wieczor pozegnalny drink na tarasie hostelu.
Wracamy juz w sobote!



czwartek, 10 marca 2016

Tajska kuchnia

I Powoli czas na podsumowania. Zaczne wiec moze od kuchni. Tajska kuchnia, jak powszechnie wiadomo, uchodzi za jedna z lepszych na swiecie. Nawet tubylcy stołuja sie "na miescie", my tez poza kilkoma sniadaniami z 7/11, nie zaprzepascilismy zadnej okazji, by sprobowac czegos nowego.

Magda Gessler i sanepid pewnie dostalaby nie raz apopleksji, my tez przezylismy kilka rozczarowan i niespodzianek kulinarnych, ale generalnie bylo smacznie, a do tego w miare mozliwosci higienicznie i bez znaczacych przygod żoładkowych. 

w zaleznosci od checi, fantazji i mozliwosci stolowalismy sie od polecanych przez Lonely Planet eko-friendly, srata-tata lokali, poprzez miejsca typowo turystyczne az do tajskich pizzeri i przydroznych "zajazdow", gdzie kilka razy nasze pojawienie sie bylo swoista sensacja dla wlascicieli.

Kazdy znalazl w tajskiej kuchni cos dla sibie: Maciek - zielone curry, ja - pad thaia, Maja podobnie, na zmiane z owocowymi koktajlami, a Michal... Michal probowal WSZYSTKIEGO 
Od larw jedwabnikow w Kambodzy:
Poprzez (jedzone ze łzami w oczach) ostre zupy
Az do krabow w Tajlandii.


Z innych kulinarnych odkryc- zurek w chlebie w wersji azjatyckiej, czyli zupa rybna w kokosie:

Fantazji w kuchni Tajom zdecydowanie nie brakuje.Jest kolorowo jesli chodzi o desery

Zwykle tosty tez mozna urozmaicic kolorystycznie
Mozna tez uromantycznic sniadanie
Staralismy sie sprobowac wszystkich sztandarowych pozycji w tajskim menu. Nie bylo latwo, ale Maja sie uparla i udalo sie tez upolowac duriana. Owoc ktory w smaku przypomina nieco mango, ale pachnie jak g... Doslownie! Do tego stopnia, ze w naszym hostelu mozna dostac kare w wysokosci 100 zl za spozywanie duriana w pokoju, zabroniony jest tez w bagazu na lotnisku.
Kupilismy wiec duriana na ponizszym straganie. Sprobowalismy. I wiecej nie chcemy.
A na koniec kulinarna zagadka, na ktora, przyznam szczerze, sami nie znalismy odpowiedzi az do dzis.
Co to jest? ( i nie chodzi o ogorek, ani o liscie). Dostalismy toto na zagryche dzis do obiadu, plywa tez w zielonej zupce curry...

środa, 9 marca 2016

Bankrut po tajlandzku

 Nasze urlopowanie zbliża się ku końcowi, dlatego pomimo odczuwalnej niższej temperatury po przemieszczeniu się bardziej na północ (temperatura spadła do zaledwie 32 stopni), my nadal ostro plażujemy.

Ten kolejny i zarazem ostatni dzień plażowania spędzamy w Bay View Resort w miejscowości o wdzięcznej nazwie Ban Krut:)

Trzeba przyznać, że w tym miejscu słowo "bankrut" nabiera nowego znaczenia! 

Najpierw relaks na hamaczkach:


Następnie kontemplowanie i delektowanie się widokiem po kąpieli w morzu i zabawie w falach:

I od czasu do czasu rundka w basenie w celu szlifowania pływackich umiejętności:

Bankrutowanie w takim stylu to rozumiem!

wtorek, 8 marca 2016

Urodziny 007, czyli Michał zgłoś się

Ostatnio zwolniliśmy z publikowaniem relacji z wycieczki. A to wszystko dlatego, że zaczęliśmy świętowanie urodzin Michała!
W związku z tym, że świętowania nie ma końca obecna relacja będzie krótsza i może zawierać znacznie większą ilość literówek  i błędów za co z góry przepraszam;)

Na początku był rejs. Tym wdzięcznym środkiem transportu przemieściliśmy się z Krabi do Phuket po drodze zwiedzając wyspę Phi Phi, która okazała się kolejnym rozczarowaniem: nie dość, że pełno turystów i handlarzy to jeszcze plaża z mętną wodą i jeżdżącą po niej koparką.

Choć sama wyspa nas nie zachwyciła, to widoki podczas morskiej podróży owszem.



W Phuket zwiedziliśmy starówkę, która wzorowana na styl portugalski może i byłaby ładna, gdyby domy nie były zapuszczone i brudne i nie byłyby zasłonięte plątaniną kabli i fantazyjnie rozprowadzonymi instalacjami.
Zwiedzanie ukończyliśmy w pubie przy kolorowych drinkach z palemką świętując wigilię urodzin Michała.

A dziś rano spakowaliśmy się w samochód i rozpoczęliśmy powrót na północ, czyli do Bangkoku.
Dzień bez zwiedzania byłby dniem straconym, dlatego zatrzymaliśmy się w parku narodowym Phang Nga i łódką opłynęliśmy okoliczne wyspy. Tu też krajobrazy jak z obrazka.


Malowniczo wyglądająca wioska na wodzie przyklejona do ściany jednego z ostańców w bliższej perspektywie okazała się biedną i bardzo zapuszczoną i zabrudzoną wioską.

Odwiedziliśmy też wyspę Jamesa Bonda. Tu kolejny konkurs dla naszych czytelników: W którym filmie wyspa ta miała swój epizod?


W okolicach Phang Nga nocujemy w klimacie dżungli. Do naszego kolejnego noclegu doprowadziła nas droga z taką scenerią:

Po już tradycyjnym schłodzeniu się w basenie, teraz sobie siedzimy, piwkujemy i dalej świętujemy. Nasi gospodarze właśnie rozkręcają karaoke. My też nie pozostajemy w tyle i nasze śpiewanie rozpoczynamy hucznym "sto lat" dla Michała!

poniedziałek, 7 marca 2016

Plażingowi mowimy NIE

Wspomniana we wpisie Maji plaza Railey slynie nie tylko z piasku, laguny i bajecznych widokow, ale takze z wielu drog wspinaczkowych, co przeklada sie bezposrednio na ilosc szkol i wypozyczalni sprzetu. Niestety, reszta ekipy nie dala sie skusic, wiec zostalam sama z moim hobby, podczas gdy oni wybrali plażing, przez duze P.

Wybralam oferte podstawowa, czyli 1/2 dniowy kurs dla poczatkujacych, co okazalo sie strzalem w dziesiatke, bo przy najmniejszym wkladzie finansowym nie dosc ze od razu asekurowalam prowadzacego kurs przy zakladaniu wedek, to z racji ze reszta kursantow byla naprawde poczatkujaca, zrobilam 5, zamiast oficjalnie oferowanych 3 drog. A na deser jeszcze zgadalam sie z dwojka wspinaczy i juz w gratisie spedzilam kolejne kilka godzin po drugiej stronie skaly, bawiac sie dalej.

Tu sie wspinalismy z rana - nasze stanowisko po lewej, zatoczka po prawej.
Usmiech po zrobieniu najdluzszej w karierze 26m drogi (5a)
Gdy zaczynalismy, plaza byla pusciutka, tylko my i malpy. Zanim jednak rozlozylismy sprzet i przeszlam droge, ku mojemu zaskoczeniu nagroda byl nie tylko przesliczny widok z gory na zatoke i wysepki, ale i brawa od jakis 30 gapiow na plazy!
Udana proba przejscia drogi 6a:
A tak wyglada skala (nasze drogi za drzewem, po lewej) na ktora sie wspinalismy, z pewnej perspektywy
Ciekawostka byla jaskinia z nazwijmy to kapliczka w ktorej czcci sie, khmm...
.
Idealnie tez sie zlozylo, ze Railey bylo ostatnim punktem plazingu reszty ekipy, wiec trafila mi sie podwozka na nasza plaze, gdzie przy sutym obiadku dzielilismy sie wrazeniami z mniej lub bardziej aktywnych form wypoczynku.

niedziela, 6 marca 2016

Rajskie wyspy, czyli "plażing" na maksa

W kolejny piękny upalny dzień w Krabi podzieliliśmy się na dwie wycieczki i ruszyliśmy na podbój wysp i skał wyrastających z Morza Andamańskiego. Jedni (czyli ja, Maciek i Michał) zdobywali je w trybie "plażing" (i o tej wycieczce będzie mowa) inni (czyli Magda) postanowili się trochę wysilić i powspinać, aby podziwiać okolicę i skały z nieco wyższej i innej perspektywy (wrażenia Magdy będą w oddzielnym poście).

Nasze plażowanie należało do tych z kategorii ambitnych, bo nikt z nas nie wyleżałby plackiem cały dzień na jednej plaży. Wynajęliśmy więc łodkę i założyliśmy plan maksimum, czyli zwiedzenie 9 wysp w ciągu jednego dnia. Wyruszyliśmy z portu Ao Nang zaraz po śniadaniu.

Do pierwszej wyspy Hong płynęliśmy dość długo. W drodze podziwialiśmy widoki i łapaliśmy pierwsze promienie słońca.

 Warto jednak było pokonać ten dystans, aby nacieszyć się widokiem spokojnej zatoczki z rafą koralową, popływać z pięknymi rybkami i poleżeć na piaszczystej plaży. Do tego wyspa okazała się bardzo kameralna w porównaniu z innymi wyspami odwiedzonymi w ciągu dnia, co dopięło pełni naszego szczęścia.
Kąpiąc się w tym miejscu czuliśmy się jak w wielkim akwarium.


Wysepka choć mała, to wyposażona też w lagunę, do której oczywiście wpłynęliśmy.

Druga wyspa Phak Bia okazała się równie malownicza i bogata w rybki.

W kompleksie wyspy Hong znajduje się również mniejsza wysepka Rai.
Na kolejnych, bardziej popularnych, wyspach (Paradise, Poda, Tub, Chicken) było dość tłoczno, dlatego zwiedzaliśmy je w nieco szybszym tempie. Piękno krajobrazów, plaże z białym piaseczkiem oraz błękitna woda cieszyły nas na każdej z nich. 


Na wyspie Poda udało nam się coś zjeść. Ponieważ na żadnej z wysp nie ma rozwiniętej infrastruktury (czyt. nie ma infrastruktury) danie było iście wykwintne: zupka chińska zalewana gorącą wodą. Po tak krzepiącym obiedzie należało się poruszać, więc wskoczyliśmy znów do wody, aby pościgać się z rybkami. Udało nam się nawet wypatrzeć dorodnego jeżowca czychającego u brzegu na nieświadomego turystę. My na szczęście zachowaliśmy czujność i bezpieczną odległość.

Podpłynęliśmy też do większej rafy przy wyspie Daeng, gdzie chłopaki rzucili się na głęboką wodę.


Biorąc poprawkę na moje zdolności pływackie w przypadku tej głębszej rafy pozostałam na łódce. Rybki okazały się dla mnie łaskawe i podpływały pod łódkę, aby zaprezentować się w pełnej krasie.

Nasze plażowanie zakończyliśmy na sławetnej plaży Railay (Maczugi). 

Skały otaczające plażę robią wrażenie, jednak sama plaża, w porównaniu z innymi, które mieliśmy okazję zobaczyć naprawdę nie powala. Utwierdziło nas to w przekonaniu, że najlepsze atrakcje to te bez tłumu i rozgłosu, dlatego z największym sentymentem będziemy wracać do wyspy Hong mając jednocześnie nadzieję, że jak najdłużej pozostanie nieodkryta;)

A ponieważ dzisiejszy "plażing" był na maksa, wszyscy opaliliśmy się na mahoń... No prawie...
Po całym dniu w słonej wodzie i na pełnym słońcu Pantenol robi furorę. Od teraz zaczynamy dbać jedynie o utrwalenie naszej opalenizny (nie mylić ze spalenizną), aby można ją było podziwiać po naszym powrocie;)