czwartek, 3 marca 2016

Od świtu do zmierzchu

Kolejny dzień i kolejną odsłonę Angkor Wat rozpoczęliśmy bardzo bardzo wcześnie. Wstaliśmy przed 5 rano, aby jak najszybciej dotrzeć do świątyni i tam podziwiać wschód słońca.

Brzmi pięknie i romantycznie? To teraz trochę realiów...

Podziwianie wschodu słońca nad Angkor Wat jest tak popularne, że pomimo ciemnej nocy znów gnaliśmy w tłumie tuk tuków z białymi turystami. Tym razem wtopiliśmy się w ten tłum, ponieważ po wczorajszym zwiedzaniu na rowerze jednomyślnie zdecydowaliśmy oszczędzić nasze rzycie i zamienić rowery na tuk tuka.

Tylko dlaczego wszyscy pędzą już o 5 rano skoro słońce wschodzi po 6?...
Zrozumieliśmy dopiero gdy dotarliśmy na miejsce - subtelny wyścig z latarkami, aby znaleźć najlepsze miejscówki trwał w najlepsze. W najlepsze rozpoczęło się również naganianie białego turysty, aby wycisnąć kolejne dolary ("wanna drink? one dollar only").  Biznes się kręci, bo większość turystów podprowadzanych jest przez wynajętych przewodników, aby ustawić się w tym "najlepszym" miejscu (już teraz wiemy dlaczego wszyscy "lokalsi" polecają tą atrakcję). My "najlepsze" miejsce sami wytypowaliśmy zdając się na nasze zdolności rozpoznawania stron świata. Udało się!

Miejsce strategiczne zajęte, cierpliwie czekamy. Wokół jeszcze ciemno, około 23-stopniowy cudowny chłód poranka i ta prawie cisza.... Prawie...
Co chwila dosiadają się do nas kolejni turyści a wraz z nimi... Słyszymy znów "wanna pants? wanna paints? wanna drink?"... A miało być tak pięknie, romantycznie...

Sceptycznie nastawieni i trochę zdegustowani tą całą komercją usilnie i pomimo wszystko próbujemy kontemplować zbliżający się brzask. Kontury świątyni wyłaniają się leniwie na tle jaśniejącego nieba, zaostrzają się coraz bardziej. Stopniowo do życia budzi się również otaczająca Angkor Wat dżungla. Stopniowo wzmagający się dźwięk milionów cykad potęguje wrażenie. Nie wiemy, czy to turyści i handlarze umilkli, czy cykady są na tyle głośno, że skutecznie ich zagłuszają. Najważniejsze, że nareszcie można w skupieniu podziwiać budzące się słońce.
Widok i odgłosy dżungli w pełni rekompensują poranne wstawanie - teraz już nie mamy wątpliwości, że było warto!


Po chwili zorientowaliśmy się, że nie tylko biali turyści przyjeżdżają do Angkor Wat, aby podziwiać wschód słońca. Michałowi udało się uwiecznić wzruszenie i zamyślenie świni wywołane tym zjawiskiem - jest to ewidentny dowód na to, że te zwierzęta mają duszę a Michałowi, w imieniu World Press Photo, przyznajemy awansem nagrodę za zdjęcie roku 2016.


Wystarczająco uduchowieni i po szybkim śniadaniu ruszyliśmy na zwiedzanie pozostałych, bardziej odległych świątyń.
Oczywiście tuk tukiem!



Zaczęliśmy od świątyń na południe od Siem Reap. Tu na szczęście turystów było zdecydowanie mniej, więc zwiedzało się dosyć przyjemnie.



Niektórych świątyń pilnują święte krowy. Wszystkie do siebie bliźniaczo podobne. Jak ktoś nie wierzy na słowo, to niech sam spróbuje znaleźć różnice (nam się nie udało):
Jak to już leży w naszym zwyczaju i tradycji nie obyło się bez nieplanowanych "atrakcji". Tym razem po drodze natrafiliśmy na konwój pogrzebowy. 
W Kambodży tak jak w Tajlandii dominującą religią jest buddyzm. Buddyści wierzą w reinkarnację. Zmarły nie jest opłakiwany, jego zwłoki są kremowane a sama śmierć jest wydarzeniem radosnym, dlatego wszyscy "żałobnicy" ubrani są na biało. 
W teorii niby wydarzenie radosne, w praktyce jednak nie zauważyłam, aby ktoś w tym konwoju był uśmiechnięty. Konwój w asyście słoni robi jednak wrażenie.


Po krótkiej przerwie i chwili zadumy wracamy do kompleksu Angkor Wat i zwiedzamy świątynie wysunięte na północ i północny wschód. Tu znów niesamowita sceneria:



Ku naszemu zaskoczeniu wszystkie zaplanowane na dzisiaj atrakcje udało nam się zwiedzić do południa. Żądni więc wrażeń zatrzymaliśmy się w bardzo lokalnej knajpie na obiad. Menu opiewało na dwa dania do wyboru i tu kolejne zaskoczenie - było smacznie i masakrycznie tanio - każdy z nas najadł się za dolara!

Po obiedzie tradycyjnie sjesta przy basenie i odsypianie wczesnego poranka (choć niektórzy nie marnowali czasu i odsypiali już w tuk tuku w drodze pomiędzy świątyniami - wszyscy zazdrościliśmy Maćkowi tej umiejętności).

Wieczorem wypoczęci ruszyliśmy jeszcze raz "na miasto" w poszukiwaniu tzw. nocnego marketu. Klimat tego miejsca okazał się bardzo zbliżony do "backpackerskiej" dzielnicy Bangkoku.


Mnóstwo kolorowych świateł, mnóstwo knajp i straganów oraz mnóstwo ludzi. Jest gdzie zjeść i się napić. Rozrywek pełno: pedicure, masaże, tatuaże. Dostępny towar praktycznie każdej marki a na każdym rogu proponują lecznicze zioła lub "gangnam style". Okazuje się, że ta Kambodża to wcale nie jest taki dziki kraj!

3 komentarze:

  1. Kambodża Kambodżą, ale co Wy zrobiliście mojej siostrze? Mam nadzieję, że wróci na dwóch nogach a nie na czterech łapach. Inaczej się z Wami porachuję!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lecznicze zioła? Tia. Ja widzę że Majka przewraca drzewo na jednym ze zdjęć w dodatku jedną ręką! Oj u ta za.malo zdjęć z Wami

    OdpowiedzUsuń