wtorek, 23 lutego 2016

Świat inaczej, czyli słoń z perspektywy białego turysty.

Pierwszy raz o słoniach dowiedziałem się od Mai. Miało być fajnie,miało być super. I było. Ale jakże inaczej od tego, na co byłem przygotowany.

To w skrócie telegraficznym, od początku.

Maja pisze o słoniach. Że warto. Że będziemy się kąpać. Że mamy wziąć ze sobą stroje kąpielowe. Brzmi świetnie, prawda? A że będziemy jechać do nich 170 km,czyli 2,5 godziny?  No warto!  U nas słonie tylko w ZOO!!!

Widzę to tak: przejeżdżamy na miejsce, dostajemy drinka na powitanie, potem wsiadamy na słonie. Nie, nie z siedziskiem. Normalnie, na karku. A Tajowie prowadzą nas spacerem po lasach. W międzyczasie zaprzyjaźnione słonie karmimy bananami specjalnie dla nich po drodze kupionymi, stajemy się ich BFF (best friend forever), potem ruszamy dalej. Zaplanowany lunch, kąpiel w rzece nieopodal. Wartki nurt, zimne drinki. Wracamy zadowoleni, nasi nowi znajomi nie zmęczeni. Tylko tyle,ile każdemu można bez uszczerbku na zdrowiu sprawić frajdę. Taki biały ludź w dżungli.

Ale na dzień przed wyjazdem dowiaduję się,że to wcale nie tak. Że plan jest zupełnie inny. I o ile rozumiem samo założenie powstania Elephants World. Że pochwalam ideę stojącą za jego stworzeniem. Że podziwiam ludzi,którzy poświęcają swój czas ratując te wspaniałe zwierzęta. To jako wielki miłośnik zwierząt, który wszystkie zwierzęta domowe odgania od siebie każdym dostępnym narzędziem,głównie ręką. Że zwierzęta uwielbiam, ale najmniej 1 m ode mnie. I oto ja, prawdziwy zwierzofil, znajduję się w obiekcie, gdzie słonie trzeba przywitać. Gdzie trzeba je nakarmić. Ba,gdzie trzeba im naszykować posiłek. I znowu nakarmić.

Więc taki ja, dojeżdżam na miejsce,gdzie wszystkie Panie z samego założenia płaczą nad losem biednych zwierząt. Ja, mam ochotę uciec.
I rozumiem, że jest to dla mnie kolejna szansa. Szansa, żeby zrozumieć cierpienie zwierząt, współczuć im. Tylko ewidentnie ja to wszystko czuję nie tak bardzo jak wszyscy.

Jak wyglądał dzień?
Na początku krótka prezentacja miejsca,poznanie wolontariuszek. Potem możemy przywitać się ze słońmi. To idziemy. Się przywitałem. Można pogłaskać po trąbię. To ja dziękuję. Postoję. W końcu usiadłem. Mieli WiFi.

Następnie możemy wziąć kosze z jedzeniem - banany, arbuzy,  kukurydza. I karmimy słonie. To biorę z Mają kosz i idziemy karmić. Wow. Słoń wyciąga trąbę, wciąga wszytko. Fajna ta nasza słonica,bo to ona. Nazywa się Wasana,  co oznacza Szczęście. To ze mną się jej nie poszczęściło. Potem możemy iść zobaczyć, jak się kąpią w rzece Kwai. I co robią wspaniałe zwierzęta?  Wchodząc do rzeki po prostu puszczają im zwieracze. W końcu niedawno jadły.

Potem idziemy przygotować im podwieczorek. Dostajemy tasaki, dynie i miski. Krótkie szkolenie z tego,jak to właściwie robić. Bo przygotowujemy to dla starszych słoni,które nie mogą gryźć bo już nie mają zębów. To rozumiem. Empatia spotyka się z rozumem. I tak my kroimy dynie, Tajowie na ogniu rozgotowują ryż. Potem tą papkę małymi wiosłami musimy tak długo mieszać,aż woda wyparuje. I tak, w temperaturze ponad 30 stopni stoimy przy wolnym ogniu pocąc się w imię większego dobra.
Temu wszystkiemu towarzyszą nam słonie. Wchodząc pod naszą wiatę, załatwiając się na schodach. Bogactwo aromatów zapewnione.

Ale i nas czeka nagroda - dostajemy obiad. Pyszny, pożywny, z owocami.

Po obiadku możemy popodziwiać słonie w kąpieli błotnej. Oczywiście mahou, czyli opiekunowie słoni, trochę muszą je do tego zachęcić. Ale już towarzystwo poczuje chłód błotnych okładów to szaleje na całego. Ta część naprawdę jest przyjemna. Bo zwierzaki czują się naturalnie,ocierając się kuprem o drzewa, ganiając psy. Ale 5 minut widowiska starczy. My dostajemy 45.
Wracam więc do internetu, nadrabiam zaległości w wysyłce zdjęć na fejsa,z opisem.

Jak już się słoniaste towarzystwo błotem wychlapie, to idziemy oglądać parę bajek o słoniach, ich życiu. Fajne,ciekawe! Słonie bliskie są w sumie ludziom. Mają taką samą pamięć jak ludzie. Odczuwają emocje. I zaczynam je coraz bardziej lubić. I wiem,że i one mnie zrozumią. Przecież nic do nich nie mam. Po prostu one mają swój świat,ja mam swój. Te światy są różne od siebie, równoległe.

Po filmikach idziemy kończyć ryż z dynią. Musimy w powstałą papkę wymieszać proteiny tak,by starowinki chciały to zjeść. Wygląda to jak ubijanie ciasta na drożdżowe. Tylko pachnie gorzej. Na koniec zmywanie po sobie. To było wreszcie to,co rozumiałem.

Kolejną rzeczą było przygotowanie posiłku dla słoni na podwieczorek. Chodziło o to, żeby w imienny kosz każdego słonia wsadzić odpowiednią ilość kukurydzy, bananów,arbuzów i innych warzyw. Trzeba pamiętać o tym,że każdy zwierz ma swoje preferencje. Jedna pani banany przyjmuje tylko w połowie obrane. Innymi gardzi. Fajnie jest wiedzieć,że nie tylko my mamy swoje humory.

No i na koniec: the highlight of the day- kąpiel ze słoniami w rzece,a właściwie ich mycie. W tej samej,w której rano tak radośnie opróżniały swoje jelita. Zostałem jednak na ławce. Ale cała ekipa ruszyła ze szczotkami ochoczo.

I na deser można było znowu nakarmić słonie z koszy,które z taką radością niedawno przygotowywaliśmy. Ja zostałem przy stoliku i cierpliwie czekałem na koniec.

Z całego dnia,licząc od 6:15, najprzyjemniej wspominam jazdę samochodem w prawdziwym ruchu lewostronnym,w korku:-) Taka mała,samcza zabawa w Need for Speed Thailand!

1 komentarz: