Zamiast tego udalismy sie (lodka taka jak ta na zdjeciu) na weekendowy targ wzdluz jednego z kanalow.
Wogole, kanaly i sama glowna rzeka Bangkoku, Chao Phraya to istotne arterie komunikacyjne miasta. Po wodzie podrozuje sie calkem tanio, wygodnie ( wieje ochladzajacy wietrzyk, a czasem popryska woda) i bez korkow.
A na bazarze - niesamowitosci. Tysiace stoisk z wszelakim jedzeniem: morszczyzna w lazdym mozliwym wydaniu (tu slyszycie te ohy i ahy wydawane przez Michala), wieprzowina i kurczak na milion sposobow, przedziwacznie wygladajace desery,atrakcyjnie podane owoce.
Wszystko przygotowane na swiezo, na naszych oczach i calkiem elegancko podane na talerzach z lisci. Pychota, zwlaszcza po kilku godzinach intensywnego zwiedzania.
I czy juz wspominalam, ze jest tanio???Przeszlismy kilka alejek, z roznych stanowisk wybierajac co smaczniejsze kaski.
Ostatecznie wybralismy: krewetki z sosem slodko-kwasnym, 3 pad thaie, ryz z warzywami, placek z jajkiem, salatke z papayi, smazona wieprzowine, zawiniete w liscie pieczone banany i miazge kokosowa, kawalki ananasow, ciasteczka ryzowe i mleko kokosowe do popicia... O ile czegos nie pominelam...
Oj, chyba zapomnialam uprzedzic, zeby tego posta nie czytac na glodnego przed jedzeniem... Sorry...
A po kilku godzinach dalszego zwiedzania, urozmaiconego przerwa na tajski masaz, nie pozostalo nam nic innego niz wybrac sie na tajska kolacje:
Czy coś z tego da się przez teleportować do nas do Lublina łasuchy są chętne do konsumpcji
OdpowiedzUsuń