Na wakacjach przyzwyczajeni jesteśmy do harmonogramu dnia zaplanowanego według naszych preferencji i dopasowamego do naszych potrzeb. Gdy my wypoczywamy, inni dbają o to, żebyśmy mogli się relaksować.
Ten dzień wyglądał jednak nieco inaczej i to nie my byliśmy dziś w centrum uwagi…
Zmęczeni już trochę tłocznym i dość głośnym miastem wybraliśmy się do prowincji Kanchanaburi do Elephants World - oazy dla słoni odratowanych po ich ciężkiej pracy głównie dla turystów.
W Tajlandii słonie stanowią bowiem jedną z oferowanych tutaj atrakcji: popularne są przejażdżki na słoniu jak również pokazy cyrkowe. Jednak mało który turysta zdaje sobie sprawę, że nie jest to obópulna przyjemność. A szkoda.
Grzbiet słoni jest bardzo delikatny i wszelkie dźwigane ciężary powyżej 50 kg sprawiają im ogromny ból. Stąpanie po asfalcie z kolei rani ich stopy. Nie wspominając już o licznych ranach i otarciach powodowanych przez fantazyjne uprzęże… My w sposób świadomy zrezygniwaliśmy z tych wątpliwych atrakcji i postanowiliśmy zbudować pewną przeciwwagę..
Przyznam, że nie wszyscy podeszli do wizyty w ElephantsWorld z takim samym entuzjazmem i na początku przyjęli pewien dystans..

Jednak słonie były na tyle urokliwe, że z czasem udało się ten dystans zmniejszyć, co można zauważyć na kolejnych zdjęciach ;)
W Elephants World przebywa obecnie 22 słoni: 18 samic i 4 samców. Ta oaza prowadzona jest przez wolontariuszy a jej jedynym źródłem utrzymania są turyści, którzy przyjeżdżają tutaj z wizytą i płacą za możliwość opiekowania się i przebywania z tymi urzekającymi zwierzakami.
Naszym pierwszym zadaniem było nakarmienie naszych nowych przyjaciół. Oczywiście początki były nieśmiałe, jednak nowe relacje szybko się rozkręcały. Razem z Maćkiem nakarmiliśmy słonicę o imieniu Wasana (tzn. Szczęście) a Michał z Magdą jej starszą koleżankę Aum Pan (co znaczy Bursztyn).
Część słoni w oazie niestety nie jest już w stanie zjeść samodzielnie smakołyków w postaci świeżych owoców i warzyw, ponieważ słonie w okolicy 60 roku życia tracą swoją ostatnią parę zębów. Dla tych staruszków posiłek trzeba było przygotować.
Potem solidarne mieszanie pokrojonych warzywek z ryżem i gotowanie na wolnym, choć nie do końca okiełznanym ogniu, aby powstało danie a la risotto:
Na koniec formowanie do postaci mielonego w panierce.
Jak widać nasza kuchnia smakowała i nie musieliśmy oddawać fartucha:
Po obiedzie oczywiście czas na rekreację. Nie ma to jak kąpiel w pobliskiej rzece i baraszkowanie w basenach błotnych (czywiście był to relaks dla słoni - my im tylko mogliśmy pozazdrościć ;))
I tutaj nadeszły kolejne obowiązki dla nas. Po tak błotnych kąpielach słonie trzeba przecież porządnie wyszorować:
Patrząc na te zdjęcia chce się zacytować klasyka: "Hansel... He's so hot right now..."
OdpowiedzUsuńOczywiście masz na myśli słonia..
Usuń